Dzień dobry! Wydawnictwo Znak wydało w 2024 roku książkę, która została moim najlepszym książkowym przyjacielem. Trudno mi uwierzyć, że w Polsce ktoś zdecydował się na opublikowanie tak mądrego i osobistego portretu zapomnianych dla większości malarek, który można znaleźć w zwykłej księgarni, a nie w specjalistycznej bibliotece. Czy to pierwsza taka próba ujęcia tego tematu? Nie. Czy to jedyna tak łapiąca za serce publikacja z tego zakresu? Dla mnie TAK. Piotr Oczko nie nudzi, chociaż jako profesor zwyczajny w dyscyplinach literaturoznawstwo i nauki o sztuce mógłby to czynić bez wysiłku. Ma w sobie dużo młodzieńczej ciekawości, jest wrażliwy i empatyczny. Czas spędzony w tak dostojnym towarzystwie płynie niezwykle szybko i jest w pełni satysfakcjonujący dla odbiorcy. Piotr Oczko prezentuje ponad sto artystek i wie o nich naprawdę dużo. Patrzy z czułością, przekładając osiągnięcia na realia epoki, w której dana artystka przyszła na świat. „Suknia i sztalugi” pewnie na pierwszy rzut oka...
Ludzkie życie przypomina mi pory roku. Te najbardziej intensywne przypadają na lata młodości i wczesną dorosłość. Każdy miesiąc jest wtedy jak migawka, którą wyświetla się w letnim kinie tylko przez niedługi okres, gdy temperatury są na tyle wysokie, by nawet nocą móc spędzać czas na świeżym powietrzu . Doba jest w tym okresie zbyt krótka, by ogarnąć rozumem i sercem wszystko to, co dzieje się dookoła nas. Pojedyncze mrugnięcie okiem jest jak jeden rok - chwila i już go nie ma. Później niepostrzeżenie nadciągają jesienne chłody. Opadają pierwsze liście, co odnotowujemy początkowo ze smutkiem i zdziwieniem. Przybywa ich każdego dnia coraz więcej i więcej aż zaczynamy akceptować fakt rychłego nadejścia zimy. Rok chyli się ku końcowi, jest go coraz mniej i mniej, tak samo jak i docierających promieni słońca. Wystawiając twarz do ogrzania musimy być cierpliwi i uważni. Niełatwo jest zdobyć pocałunek lata w środku zimy. Mieszkańcy miast żyją innym rytmem. Ich czas odmierzany jest prz...
Czasami zdaje się, że ludzie są źli. Ale potem mamy okazję poznać ich bliżej i widzimy, że wszyscy jesteśmy tacy sami, tylko okoliczności były złe. Ksiądz Stanisław Kujota zaproponował niezwykle trafne znaczenie rzeczownika Kaszuby . Według niego to „wody niezbyt głębokie, wysoką trawą porosłe” . Jest w tym stwierdzeniu coś ulotnego, przemawiającego zarówno do umysłu jak i do serca. Dokładnie tak samo jest z najnowszą powieścią Darii Kaszubowskiej. „Sztorm” jest jak młode drzewo, które zostało posadzone w miejscu, gdzie gleba jest żyzna, a powietrze krystalicznie czyste i rześkie. Jeśli tylko ta literacka „sadzonka” otrzyma wsparcie, wyrośnie wysoko ponad ludzie głowy. Potencjał tej sagi jest po prostu bezdyskusyjny i mam nadzieję, że czułe ręce autorki i wydawnictwa sprawią, że rozwinie się na miarę czytelniczego hitu. Historia Kaszub jest niezwykle bogata i stwarza fantastyczną przestrzeń do snucia długiej i ciekawej opowieści. Nie brakuje w niej dramatycznych momentów, ale i chwil ...
- Zobaczysz, Lucynko, kiedyś wszystko się zmieni. Każda kobieta godna jest szacunku i dobrego życia, bez względu na urodzenie. Trzeba tylko dać im szansę. „Trzy kobiety” to powieść teoretycznie przenosząca czytelnika do czasów bardzo odległych. Takich, w których świat w bardzo prosty sposób dzielił ludzi na bogatych i biednych, dobrze urodzonych i tych nie mających nawet kawałka chleba na jutrzejsze śniadanie. Po ulicach miast dostojnym krokiem spacerowały wtedy matrony odziane w wytworne toalety. Eteryczne niczym motyle, za to całkowicie zależne od decyzji mężczyzn, którzy pojęli je za żony. W tym samym czasie ich niepiśmienne służące szorowały podłogi i marzyły, by wyrwać się do miejsca, w którym chociaż przez chwilę można by zaznać wytchnienia od monotonnej rzeczywistości i ciężkiej, fizycznej pracy. Pytanie brzmi, czy początek dwudziestego wieku tak bardzo różni się od tego momentu, w którym znajdujemy się obecnie? Początkowo odpowiedź wydaje się oczywista. Współczesne kobiety pos...
Rozpoczynając lekturę sagi pod tytułem „Wydziedziczone” nie miałam żadnych oczekiwań. O Mirosławie Karecie usłyszałam po raz pierwszy w dniu otrzymania propozycji patronackiej i dopiero po zapoznaniu się z krótką notą biograficzną stwierdziłam, że istnieje spora szansa, iż jestem idealnym odbiorcą tych książek. „Wydziedziczone” to seria, która z całą pewnością nie została stworzona według żadnego aktualnie modnego szablonu. Po pierwsze, akcja została umiejscowiona na przełomie XIX i XX wieku, co stanowi przyjemną odmianę od powieści poruszających wątek drugiej wojny światowej eksploatowany ostatnio do granic mojej czytelniczej wytrzymałości. Po drugie, Mirosława Kareta w swoich podziękowaniach wieńczących trzeci, ostatni tom pisze tak: Przedstawiając fakty i ludzi, starałam się nie nadużywać prawdy historycznej i zachować wiarygodność. Dlatego wiele dialogów w książce stanowią cytaty lub parafraza źródeł pisanych. Uważam, że ten zabieg pozwolił na stworzenie wyjątkowej przestrzeni do ...
Niektóre powieści nie potrzebują zbyt wielu słów, by w pełni można było oddać ich urodę. Mówiąc wprost, bronią się same pomysłem, poziomem języka i wytrwałością w realizacji obranej konwencji literackiej. Wystarczy jeden przymiotnik, by w najprostszy, ale i najszczerszy sposób przekazać swoje oddanie konkretnej książce. „Jedyny walc” jest po prostu ŚWIETNY i bez zastanowienia mogę postawić go na półce obok twórczości Aleksandra Puszkina, którego fragment „Eugeniusza Oniegina” otwiera tę historię. Małgorzata Garkowska, znana szerzej z „Wyboru matki”czy „Mostu pomiędzy słowami”, zaskakuje przede wszystkim skromnością i minimalnym wręcz udziałem w życiu publicznym. Nie potrzebuje atencji i poklasku, by tworzyć wartościowe treści i zapisać się w świadomości szerszego grona odbiorców. To wzbudza moje uznanie, sympatię i szacunek. Przechodząc do fabuły, „Jedyny walc” może być rozpatrywany w niezwykle rozległym kontekście. Jako powieść historyczna imponuje doskonale odmalowanym tłem, bogatym...
Gubiła mnie rutyna. Łaknęłam niepowtarzalności. Cierpiałam na permanentny niedobór życia. Na wieczny deficyt niebieskich migdałów. Agnieszka Zakrzewska w posłowiu swojej powieści „Deficyt niebieskich migdałów” napisała, że każdy z nas posiada swoją bliźniaczą gwiazdę. To niezwykle intymne i poetyckie stwierdzenie mocno złapało mnie za serce. Chcę wierzyć, że w tych słowach jest chociaż krztyna prawdy. Powtarzalność losów, z której zaczynamy zdawać sobie sprawę dopiero na pewnym etapie życia jest naprawdę niezwykłym, ale i szokującym przeżyciem. Chłonąc kolejne dni, szczególnie w okresie adolescencji, zwykliśmy czuć całym sobą wyjątkowość tego, co nam się przytrafia. To normalne i dobre, że mijamy na swojej drodze kolejne przystanki i zostawiamy na nich cząstkę siebie. Pozytywne jest także to, że im jesteśmy starsi, tym częściej odczuwamy potrzebę, by przysiąść i rozejrzeć się dookoła. Gdy wzrok przyzwyczai się do sięgania poza własne ego, rozum odkrywa, że każdą najpiękniejszą, ale i ...
Człowiek uczy się, jak stać się sobie kimś obcym, i to jest najlepsza droga, żeby tu przetrwać. W naszym mieście miłość trwa krótko i rozpływa się jak poranna mgła wraz ze wschodem słońca. W naszym mieście dziewczyny są koloru pudrowego różu, są zwiewne i delikatne jak piórka, istnieją po to, by podbudowywać honor swoich mężczyzn i piec im ciepły chleb, istnieją po to, by stawać się czyimś wyobrażeniem. W naszym mieście dziewczęta są jak złote rybki, a zadaniem chłopców jest budować akwaria dla swoich rybek. W naszym mieście dziewczęta są jak bezskrzydłe anioły na cienkich nitkach, pociągają za nie matki, ciotki i babki, którym kiedyś też nie pozwolono odlecieć. Nie znam Nino Haratischwili osobiście, chociaż jest mi bliska jak siostra. To bardzo dziwne uczucie i zdarza się tylko w stosunku do nielicznych twórczyń. Za każdym razem, kiedy kończę Jej powieść, mam ogromne poczucie straty. Niby wiem, że jeszcze wróci, że nie powiedziała ostatniego słowa, ale pierwsze ślady pustki i tak od...
Dotychczas mój kontakt z literaturą młodzieżową był raczej sporadyczny, więc optymistycznie zakładałam, iż jej poziom jest przynajmniej zbliżony do tego, który dominuje w młodszej grupie wiekowej. Nie jestem w stanie opisać swojego zdziwienia, kiedy to zaczęłam przyglądać się tematowi bliżej. Zewsząd otoczyły mnie publikacje, które nawet w przypływie największej litości nie jestem w stanie nazwać „literaturą”. Kalki językowe, bazowanie na najniższych i najprostszych uczuciach oraz prostactwo językowe to moje główne zarzuty. Boli serce i rozum, ale przynajmniej już wiem DLACZEGO w tym wieku czytelnictwo odchodzi do lamusa. Nie dziwię się, też nie chciałabym czytać takich bzdur. Klasyka gatunku jest istotna i zawsze należy o niej pamiętać, ale mając kilkanaście lat człowiek potrzebuje odnośnika do tego, co jemu jest bliskie. Swojej córce zawsze powtarzam- najpierw podstawy, to co znane i lubiane od lat, a później wariacje na temat, czyli szukaj siebie i swojego własnego gustu w lit...
Jesienne dni mają to do siebie, że nie tylko są coraz krótsze, ale przede wszystkim brak im światła. Każdy z nich usycha w oczekiwaniu na promienie słoneczne i chwilę, w której znowu będzie można poczuć, że wszystko budzi się do życia po długim, zimowym letargu. W listopadzie nosimy więc głowy coraz niżej, wypatrując raczej pierwszych płatków śniegu niż ciepłych pocałunków składanych nam na twarzach przez słońce. Lubię myśleć, że przyroda wysyła nam drobne znaki. Pociesza w chwilach zwątpienia i smutku albo dodaje energii, gdy zaczyna się dziać coś dobrego. Niektórzy mówią, że to wszystko sprawka aniołów. Chyba łatwiej jest żyć myśląc, że ktoś się nami opiekuje, że istnieje siła wyższa, działająca w zgodzie z nami samymi i całym wszechświatem. Różnie można nazywać dobro, którego doświadczamy i które sprawia, że kolejnego dnia chcemy pójść dalej. Nie zawsze musi chodzić o rzeczy priorytetowe, te najważniejsze. Czasami wystarczy drobnostka, która sprawi, że zła energia zatrzyma się w swy...
Komentarze
Prześlij komentarz