Gubiła mnie rutyna. Łaknęłam niepowtarzalności. Cierpiałam na permanentny niedobór życia. Na wieczny deficyt niebieskich migdałów. Agnieszka Zakrzewska w posłowiu swojej powieści „Deficyt niebieskich migdałów” napisała, że każdy z nas posiada swoją bliźniaczą gwiazdę. To niezwykle intymne i poetyckie stwierdzenie mocno złapało mnie za serce. Chcę wierzyć, że w tych słowach jest chociaż krztyna prawdy. Powtarzalność losów, z której zaczynamy zdawać sobie sprawę dopiero na pewnym etapie życia jest naprawdę niezwykłym, ale i szokującym przeżyciem. Chłonąc kolejne dni, szczególnie w okresie adolescencji, zwykliśmy czuć całym sobą wyjątkowość tego, co nam się przytrafia. To normalne i dobre, że mijamy na swojej drodze kolejne przystanki i zostawiamy na nich cząstkę siebie. Pozytywne jest także to, że im jesteśmy starsi, tym częściej odczuwamy potrzebę, by przysiąść i rozejrzeć się dookoła. Gdy wzrok przyzwyczai się do sięgania poza własne ego, rozum odkrywa, że każdą najpiękniejszą, ale i
Ilekroć się z nią spotykam, nie mogę wyjść z podziwu, że istnieją takie kobiety jak ona. Jestem przekonany, że gdybym poprosił ją o podanie PESELU albo PINU do karty płatniczej, zrobiłaby to bez wahania. Aż mi żal, że nie jestem wyłudzaczem pieniędzy, bo trafiła mi się naprawdę idealna ofiara. Najnowsza powieść Izabeli M. Krasińskiej jest historią, która może stać się częścią życia każdego z nas. Nie ma znaczenia, w jakim wieku jesteśmy, czy posiadamy dobre wykształcenie, wysoki status materialny, czy z którą płcią się identyfikujemy. Rzadko zdarza się tak, aby poruszany w książce temat był aż tak uniwersalny. Z drugiej jednak strony dotyczy delikatnej materii psychiki i w łatwy sposób można go ukryć pod płaszczykiem odpowiednich póz i dobieranych do sytuacji masek. Z tego powodu o narcyzach nie słyszymy zbyt często i część z nas z pewnością będzie miała problemy, aby rozpoznać takich ludzi w swoim otoczeniu. Izabela M. Krasińska pokusiła się, aby za pomocą pierwszoosobowej, naprzemien
- Zobaczysz, Lucynko, kiedyś wszystko się zmieni. Każda kobieta godna jest szacunku i dobrego życia, bez względu na urodzenie. Trzeba tylko dać im szansę. „Trzy kobiety” to powieść teoretycznie przenosząca czytelnika do czasów bardzo odległych. Takich, w których świat w bardzo prosty sposób dzielił ludzi na bogatych i biednych, dobrze urodzonych i tych nie mających nawet kawałka chleba na jutrzejsze śniadanie. Po ulicach miast dostojnym krokiem spacerowały wtedy matrony odziane w wytworne toalety. Eteryczne niczym motyle, za to całkowicie zależne od decyzji mężczyzn, którzy pojęli je za żony. W tym samym czasie ich niepiśmienne służące szorowały podłogi i marzyły, by wyrwać się do miejsca, w którym chociaż przez chwilę można by zaznać wytchnienia od monotonnej rzeczywistości i ciężkiej, fizycznej pracy. Pytanie brzmi, czy początek dwudziestego wieku tak bardzo różni się od tego momentu, w którym znajdujemy się obecnie? Początkowo odpowiedź wydaje się oczywista. Współczesne kobiety pos
Rozpoczynając lekturę sagi pod tytułem „Wydziedziczone” nie miałam żadnych oczekiwań. O Mirosławie Karecie usłyszałam po raz pierwszy w dniu otrzymania propozycji patronackiej i dopiero po zapoznaniu się z krótką notą biograficzną stwierdziłam, że istnieje spora szansa, iż jestem idealnym odbiorcą tych książek. „Wydziedziczone” to seria, która z całą pewnością nie została stworzona według żadnego aktualnie modnego szablonu. Po pierwsze, akcja została umiejscowiona na przełomie XIX i XX wieku, co stanowi przyjemną odmianę od powieści poruszających wątek drugiej wojny światowej eksploatowany ostatnio do granic mojej czytelniczej wytrzymałości. Po drugie, Mirosława Kareta w swoich podziękowaniach wieńczących trzeci, ostatni tom pisze tak: Przedstawiając fakty i ludzi, starałam się nie nadużywać prawdy historycznej i zachować wiarygodność. Dlatego wiele dialogów w książce stanowią cytaty lub parafraza źródeł pisanych. Uważam, że ten zabieg pozwolił na stworzenie wyjątkowej przestrzeni do
„ - Gdzie śpiewają raki? Tak mówiła moja mama: „Zapuszczaj się jak najdalej. Tam, gdzie śpiewają raki” - Czyli w głąb lasu tam, gdzie żyją dzikie zwierzęta.” Jak to jest, kiedy świat ciebie nie chce? Tak za nic, po prostu nie chce i tyle. Kropka. Cisza, tylko cisza i ty. Wtedy pozostaje zwrócić się całkowicie ku sobie samemu. Spokój nie ogarnie cię od razu, bo wcześniej musi przyjść potężna ulewa. Będzie grzmieć, a później strugi deszczu zaleją całe twoje wnętrze. Roślinność będzie słaniać się i uginać w głębokich falach żałoby. Kiedy ziemia nie będzie w stanie przyjąć więcej wody, podniesiesz się. Bo tak trzeba, bo tak skonstruowała nas matka natura. By trwać mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Nie potrzebujesz już więcej ozdobników, wystarczy to co jest. Ty wystarczysz. Nic więcej. „Gdzie śpiewają raki” to jedna z najlepszych powieści, które przeczytałam w ostatnim czasie. Poczułam ją całą sobą, mimo że nie tego się spodziewałam. Ciepła, nostalgiczna okł
To jest moja historia, w tym sensie, że napisałam ją tak, jak ją sobie wyobrażałam, bez łatwej hagiografii, penetrując zakamarki czasu, próbując zrekonstruować nie tylko życie rodziny, ale także ducha miasta i epoki. Stefania Auci, Podziękowania W zachodniej części Sycylii, nad Morzem Śródziemnym, wzdłuż Conca d'Oro , kotliny zwanej „złotą muszlą”, znajduje się pełne niespodzianek Palermo. Miasto, którego dzieje sięgają aż do czasów starożytnych, przybrane zostało przez wieki w niezwykłą biżuterię. Muzea, barokowe kościoły i pałace mówią same za siebie i stanowią o wartości kulturowej tego miejsca. Palermo jest jak człowiek, który nie potrzebuje diamentów, by błyszczeć, ponieważ nosi w sobie swoje własne światło. W jego wnętrzu, pod płaszczykiem utkanym z nieziemskich widoków i klimatu przyjaznego nawet schorowanym starcom, skrywają się niezwykłe historie. Opowiada je szeptem tylko tym, którzy faktycznie potrafią słuchać i mają czas, by przystanąć, sycąc się echem odległej przeszł
Mamy obowiązek wobec bliskich, ale czyż nie mamy obowiązku być w porządku wobec siebie? Krzywdzimy się nawzajem, bo wciąż jest między nami napięcie. I nic na to nie poradzimy. Ale to wcale nie jest najlepsze wyjście. Woody Allen powiedział kiedyś, że jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, powinieneś opowiedzieć mu o swoich planach na przyszłość. Moim zdaniem to właśnie to zdanie najlepiej definiuje książkę pod tytułem „Wojenna miłość”. Joanna Jax nie oszczędza swoich bohaterów, konfrontując ich nie tylko z silnymi uczuciami, ale przede wszystkim z rzeczywistością, której żadne z nas nie chciałoby doświadczyć. Wbrew pozorom II wojna światowa nie przyszła nagle i stanowiła konsekwencję wielu wcześniejszych wyborów lub ich braku. Rasa panów miała rozlać się na cały świat, uszlachetniając ludzkość i eliminując jednostki nie przystające do wzorca. Nikt nie przeciwstawił się tej wizji w odpowiednim momencie, nikt nie podniósł się, by wesprzeć we wrześniu 1939 roku powoli wykrwawiającą się Warszawę.
Książki Małgorzaty Rogali są niczym papierek lakmusowy. Z łatwością wskazują aktualne problemy społeczne, które tak łatwo pominąć w codziennej kakofonii życia społecznego. Skłaniają do analizy naszej własnej rzeczywistości i refleksji nad nią. Moje własne spostrzeżenia są zwykle zbieżne z racjami, które przedstawia autorka, dlatego tak chętnie sięgam po jej książki. Doceniam także prostotę przekazu i klarowny, jasny obraz, który wyłania się z każdej powieści o parze komisarzy. Małgorzata Rogala nie chowa się za stertą skomplikowanej terminologii prawniczej, irracjonalnymi i nielogicznymi wydarzeniami. Tutaj wszystko jest spójne i dąży do tego, aby czytelnik się ZASTANOWIŁ. W dodatku czyta się jednym tchem, z czystą przyjemnością. Polecam.
Ostatnio dochodzę do wniosku, że im mniej spodziewam się po danej książce, tym bardziej mnie ona (pozytywnie) zaskakuje. Wszystkie publikacje, na które czekałam ostatnimi tygodniami albo mnie rozczarowały albo przeszły bez większego echa. Katarzyny Bereniki Miszczuk nie znam. Nie słyszałam o niej wcześniej, pewnie dlatego, że nie gustuję w fantastyce. Co lepsze, wypożyczając "Szeptuchę" nie miałam pojęcia o czym traktuje ta powieść. Żadnego. Przez pierwszych kilkanaście stron nie bardzo potrafiłam wczuć się w rytm i zrozumieć w czym rzecz, jednak jak minął pierwszy szok- dałam unieść się fali:-) Doznania były wyśmienite, nigdy nie czytałam słowiańskich podań, nie miałam do czynienia z legendami z tego okresu, więc zaskoczenie było ogromne. Autorce udało się osiągnąć tę rzadko spotykaną lekkość i oryginalność. Nie przypominam sobie ani jednej innej książki, do której mogłabym porównać "Szeptuchę". Oczywiście, że wątek miłosny jest na poziomie gimnazja
Ostatnie lata przyniosły nam prawdziwy wysyp powieści związanych z okresem II wojny światowej. Pierwsze z nich czytałam z ogromnym zaangażowaniem i ściśniętym gardłem, ale z każdą kolejną premierą te odczucia bladły, a ja miałam wrażenie, że czytam ciągle jedną i tę samą historię. Sądzę, że każdy z nas ma swoją granicę wrażliwości i moja w pewnym momencie została przekroczona- odczuwałam już tylko zdecydowany przesyt. Nie neguję wartości merytorycznej, czy literackiej tych utworów. Mówię jedynie, że nie miałam ochoty na kolejną podróż w czasy zagłady i bezgranicznego cierpienia. Dlatego, gdy latem otrzymałam propozycję przeczytania elektronicznej wersji „Córki fałszerza”, w której opisie pojawiły się kluczowe hasła związane z III Rzeszą, byłam niezwykle sceptycznie nastawiona i z góry założyłam, że po kilkudziesięciu stronach zrezygnuję. Stało się jednak zupełnie inaczej. Ta powieść mnie nie tylko zaskoczyła, ale i całkowicie pochłonęła! Najnowsza trylogia Joanny Jax chwalona pow
Komentarze
Prześlij komentarz