Krzywy kościół - Karin Lednicka
Złe czasy płodzą złe czyny. Z tym musimy się wszyscy pogodzić.
„Kronika powieściowa utraconego miasta: lata 1894 - 1921” to pierwsza część trylogii „Krzywy kościół” nieznanej dotąd na polskim rynku wydawniczym Karin Lednickiej. Prosta, oszczędna okładka utrzymana w szaro-zielonej stylistyce niewiele zdradza, jednak swoim dyskretnym urokiem intryguje i znakomicie zaprasza do lektury. Łącznie prawie pięćset stron dość drobnego druku podanego na szorstkim papierze, który, jak się później okazuje, doskonale wpisuje się w klimat i tematykę powieści. Egzemplarz jest niezwykle solidny i dla wytrawnego czytelnika kontakt z nim jest przyjemnym wizualnym doświadczeniem.
„Kronika” została przetłumaczona na polski przez profesor nauk humanistycznych Joannę Goszczyńską, czyli (za Wikipedią) „specjalistkę w zakresie literatury czeskiej i słowackiej XIX i XX wieku oraz jej uwarunkowań kulturowych”. Jakość samego tłumaczenia jest wyjątkowa i oddaje wysoki poziom kompetencji językowych zarówno autorki jak i tłumaczki.
Karin Lednicka o opisanej przez siebie historii myślała przez wiele lat. Osadziła ją w miejscu, które doskonale zna i którego przeszłość bulwersuje ją i boli. Chyba można zaryzykować tezę, że takie właśnie powieści, odnoszące się bezpośrednio do własnych doświadczeń, okazują się dla odbiorców najbardziej autentyczne i godne uwagi. Co więcej, w przypadku „Kroniki” przełożyło się to nie tylko na ogromny, lokalny sukces wydawniczy, ponieważ książka ukazała się także w Polsce czy Wielkiej Brytanii.
„Krzywy kościół” to istniejąca w rzeczywistości, wybudowana w barokowym stylu, świątynia pod wezwaniem świętego Piotra z Alkantary w Karwinie - Dołach, którą do dziś można tam podziwiać. Kościół wybudowali Larischowie w 1736 roku, a czterdzieści lat później na ziemiach tych odkryto spore pokłady węgla. Jak łatwo można przewidzieć, pociągnęło to za sobą szereg następstw, które zmieniły to miejsce na zawsze. Larischowie wzbogacili się tak bardzo, że udało się im nawet uzyskać tytuł hrabiowski i wybudować rezydencję, do której zapraszano europejską elitę*. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o lokalnych mieszkańcach. W wielkim uproszczeniu można stwierdzić, że w konsekwencji rolnicy stali się górnikami, a kolejne lata podyktował już im rytm życia górniczej osady. Jej centralnym puntem zawsze był kościół, w którym nie tylko udzielano sakramentów, witano i żegnano członków społeczności, ale przede wszystkim tłumaczono, jak żyć mierząc się codziennie z wizją nieustającego zagrożenia śmiercią pod ziemią. Utrata mężczyzny-zwykle jedynego żywiciela rodziny stanowiła ogromne wyzwanie i najczęściej skazywała rodzinę na poniewierkę.
Karin Lednicka opowiada swoją historię z perspektywy kilku głównych bohaterów, jednak to te żeńskie głosy są najbardziej słyszalne. Stereotyp silnej Ślązaczki, która w obliczu najgorszych tragedii zmuszona jest podźwignąć się z kolan, nie powstał znikąd i stanowi silną bazę tej opowieści. To właśnie na kartach tej książki w karwińskiej kopalni ginie ponad dwustu mężczyzn i to rolą ich kobiet jest, by świat nie zatrzymał się dla całej społeczności.
To zaledwie zalążek „Kroniki”, ponieważ losy bohaterów płyną dalej. Czasami więzy rozluźniają się, by dać o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie. Tak spory przedział czasowy, na który zdecydowała się autorka (1894-1921) pozwala nakreślić bardzo szerokie tło historyczne sięgające aż do pierwszej wojny światowej. To ważne dla głębokiej analizy stosunków panujących w tym rejonie. Śląsk od zawsze był łakomym kąskiem i stanowił kość niezgody dla kolejnych mocarstw walczących o dostęp do węgla. Lednicka o sytuacji Śląska Cieszyńskiego po pierwsze wojnie napisała tak: Nagle granica musiała kończyć się tam, gdzie właściwie nigdy nie istniała. Gdzie kończy się Polska, a gdzie zaczyna Czechosłowacja? Na jakiej podstawie to rozstrzygnąć? Szperać w historii, na podstawie dawnych wydarzeń rysować na mapie linie i nakładać je na rozdartą teraźniejszość? Czy po prostu zaakceptować to, że tutaj żyją w większości Polacy?
Ogromną wartością tej powieści jest stawianie niewygodnych pytań oraz dzielenie się swoimi przemyśleniami. Pomijając już świetnie skonstruowane losy głównych bohaterów- polskiej i czeskiej rodziny, wszyscy powinniśmy widzieć głęboki sens w poruszaniu takiej tematyki. Nie ma znaczenia skąd pochodzimy, ważne, by wreszcie przestać popełniać te same błędy i pozwolić, by to inni kierowali naszym pojmowaniem świata. Ostatnie sto lat historii całego Śląska było niezwykle burzliwe i sądzę, że takie publikacje jak ta pozwolą skłonić czytelników do rewizji własnych poglądów i poszukiwania wiedzy historycznej.
Jestem niezwykle poruszona lekturą pierwszej części „Krzywego kościoła”. Najbardziej zaskoczyła mnie umiejętność wzbudzania emocji bez sięgania po wyszukane środki stylistyczne. W teorii Karin Lednicka pisze prosto, bez górnolotnych określeń i przemyślanych ozdobników, a jednak potrafi odcisnąć na czytelniku głębokie piętno. Jest wiele scen, które mnie prawdziwie poruszyły. Obraz umierającej nestorki, która nigdy nie poczęstowała swojej córki dobrym słowem, bo przecież sama także została wychowana na twardą Ślązaczkę i teraz nie potrafi już zdobyć się na taką czułość, na długo pozostanie w mojej pamięci.
To najlepsza powieść przeczytana przeze mnie w tym roku i chociaż przyszła do mnie zupełnie niespodziewanie, jestem szczęśliwa, że miałam okazję ją poznać. Emocje wciąż we mnie buzują i będę potrzebowała sporego oddechu, by dać innej powieści szansę. Rzadko zdarza się, bym czuła aż tak głęboki niedosyt i chciała powracać do konkretnych fragmentów powieści, a tym razem dokładnie tak jest.
* Pisząc recenzję korzystałam z:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Joanna_Goszczy%C5%84ska

Komentarze
Prześlij komentarz