Córy ziemi - Alaitz Leceaga
Zrozumiałam w tym momencie, że dla Marciala Izquierdo - podobnie jak da Rafaela – liczyła się tylko teraźniejszość, w której żyli: miasteczko, dolina, polityka… Natomiast Alvinia Sarmiento myślała o przyszłości. Chociaż jej miało już wtedy nie być, chciała – nie, musiała- wiedzieć, że jej wysiłki i wieloletnie milczące poświęcenie nie pójdą na marne.
W dwudziestym pierwszym wieku w wielu miejscach na świecie spisane są prawa kobiet. Czarno na białym, litera po literze zagwarantowano płci żeńskiej to, co od wieków przysługujące mężczyznom. Dostęp do edukacji, możliwość podejmowania decyzji zgodnie z własnym sumieniem i posiadaną wiedzą, stanowienie o swoim ciele i losie.
Proste, a równocześnie tak skomplikowane, że trudno wytłumaczyć to w jednym zdaniu. Temat, który towarzyszy nam nieustannie i do którego przywykliśmy niczym do bezrefleksyjnego oglądania prognozy pogody, tak naprawdę wybrzmiewa ostatnio jeszcze mocniej, biczując świadomość wszystkich tych, którym nie jest obojętne to, JAK żyjemy.
Wielowarstwowość tematu i spojrzenie przez pryzmat naleciałości kulturowo-społecznych uwiera tym mocniej, gdy pokusimy się o lekturę „Cór Ziemi”. Nieistotne stają się kilometry dzielące mój kraj od twojego, nieodczuwalny jest fakt, że mówimy innymi językami. Łączy to, że wszystkie jesteśmy kobietami. Alaitz Leceaga ukryła w hiszpańskiej winnicy Las Urracas tak wiele miejsc na wykrzykniki i znaki zapytania, iż nie jestem pewna, czy sama treść tej powieści jest najważniejsza. Śmiem twierdzić, że nie do końca.
Trzy rude siostry niosą na barkach odpowiedzialność za wszystko: suszę, swoją kiepską sytuację materialną i towarzyską. Znajdują się na marginesie wydarzeń tak długo, jak długo męskie dłonie sprawują nam nimi kontrolę. Jak jesienne liście przenoszone z miejsca na miejsce nie mają żadnego wpływu na to, co staje im na drodze. Bezwiednie przyjmują razy, nie uchylają się od kolejnych ciosów, bo przecież nikt nie wskazał im innej możliwości. Taka dola kobiet od zawsze, na zawsze. Szansa na zmianę pojawia się w najmniej spodziewanym momencie i z hukiem wywraca dotychczasowy ład do góry nogami. Przekleństwo, które na kartach tej książki definiowane jest nieustannie jako żeński pierwiastek przestaje mieć znaczenie, by później stać się największym atutem w walce o przyszłość. Do głosu dochodzi wola przeżycia, a za nią kroczą: pomysłowość, zaradność i spryt wsparte siostrzaną miłością. To, czy dojdą do obranego celu zależy wyłącznie od tego, czy starczy wiary i sił we własne możliwości.
„Córy Ziemi” konfrontują z problemami społecznymi, na które trudno pozostać obojętnym, dlatego książka wzbudza ogromne emocje. Gdy opadną, przychodzi pora na docenienie kunsztu literackiego samej powieści. Doskonałe tłumaczenie z języka hiszpańskiego (Jerzy Żebrowski) zasługuje na aplauz. Bez wątpienia Alaitz Leceaga jest pisarką o wyjątkowej wrażliwości, swobodnie poruszającą się po meandrach kilku różnych gatunków. Docenia piękno przyrody, uważnie spogląda dookoła, by sylwetki poszczególnych bohaterów nie pozostały bezbarwne i obojętne czytelnikowi. Osadzając akcję w przeszłości (1889 rok) uświadamia, jak niewiele zmieniło się w ludzkiej mentalności pomimo postępu cywilizacji. Klimatyczna, mroczna opowieść, która jednak budzi nadzieję. Należy jedynie dać jej szansę na rozwój wypadków.
W dwudziestym pierwszym wieku w wielu miejscach na świecie spisane są prawa kobiet. Czarno na białym, litera po literze zagwarantowano płci żeńskiej to, co od wieków przysługujące mężczyznom. Dostęp do edukacji, możliwość podejmowania decyzji zgodnie z własnym sumieniem i posiadaną wiedzą, stanowienie o swoim ciele i losie.
Proste, a równocześnie tak skomplikowane, że trudno wytłumaczyć to w jednym zdaniu. Temat, który towarzyszy nam nieustannie i do którego przywykliśmy niczym do bezrefleksyjnego oglądania prognozy pogody, tak naprawdę wybrzmiewa ostatnio jeszcze mocniej, biczując świadomość wszystkich tych, którym nie jest obojętne to, JAK żyjemy.
Wielowarstwowość tematu i spojrzenie przez pryzmat naleciałości kulturowo-społecznych uwiera tym mocniej, gdy pokusimy się o lekturę „Cór Ziemi”. Nieistotne stają się kilometry dzielące mój kraj od twojego, nieodczuwalny jest fakt, że mówimy innymi językami. Łączy to, że wszystkie jesteśmy kobietami. Alaitz Leceaga ukryła w hiszpańskiej winnicy Las Urracas tak wiele miejsc na wykrzykniki i znaki zapytania, iż nie jestem pewna, czy sama treść tej powieści jest najważniejsza. Śmiem twierdzić, że nie do końca.
Trzy rude siostry niosą na barkach odpowiedzialność za wszystko: suszę, swoją kiepską sytuację materialną i towarzyską. Znajdują się na marginesie wydarzeń tak długo, jak długo męskie dłonie sprawują nam nimi kontrolę. Jak jesienne liście przenoszone z miejsca na miejsce nie mają żadnego wpływu na to, co staje im na drodze. Bezwiednie przyjmują razy, nie uchylają się od kolejnych ciosów, bo przecież nikt nie wskazał im innej możliwości. Taka dola kobiet od zawsze, na zawsze. Szansa na zmianę pojawia się w najmniej spodziewanym momencie i z hukiem wywraca dotychczasowy ład do góry nogami. Przekleństwo, które na kartach tej książki definiowane jest nieustannie jako żeński pierwiastek przestaje mieć znaczenie, by później stać się największym atutem w walce o przyszłość. Do głosu dochodzi wola przeżycia, a za nią kroczą: pomysłowość, zaradność i spryt wsparte siostrzaną miłością. To, czy dojdą do obranego celu zależy wyłącznie od tego, czy starczy wiary i sił we własne możliwości.
„Córy Ziemi” konfrontują z problemami społecznymi, na które trudno pozostać obojętnym, dlatego książka wzbudza ogromne emocje. Gdy opadną, przychodzi pora na docenienie kunsztu literackiego samej powieści. Doskonałe tłumaczenie z języka hiszpańskiego (Jerzy Żebrowski) zasługuje na aplauz. Bez wątpienia Alaitz Leceaga jest pisarką o wyjątkowej wrażliwości, swobodnie poruszającą się po meandrach kilku różnych gatunków. Docenia piękno przyrody, uważnie spogląda dookoła, by sylwetki poszczególnych bohaterów nie pozostały bezbarwne i obojętne czytelnikowi. Osadzając akcję w przeszłości (1889 rok) uświadamia, jak niewiele zmieniło się w ludzkiej mentalności pomimo postępu cywilizacji. Klimatyczna, mroczna opowieść, która jednak budzi nadzieję. Należy jedynie dać jej szansę na rozwój wypadków.
Lubię emocjonalne książki, mają to coś w sobie.
OdpowiedzUsuńRecenzja bardo zachęcająca. Lubię emocje, akcje w przeszłości. Zapisuję tytuł.
OdpowiedzUsuń