Miasteczko Nonstead - Marcin Mortka
Jaka jest suma wszystkich Twoich lęków?
Każdy z nas ma swoje fobie i obawy. Jedni trzymają je blisko ciała, wypuszczając z klatki, jak tylko w ich polu znajdzie się jakiekolwiek zagrożenie. O takich ludziach zwykliśmy mówić, że są histerykami. Inni, schowali je głęboko na dnie duszy, racjonalizując każde złowrogie wydarzenie. Najpierw starają się wpłynąć rozumem na rzeczywistość, zbadać grunt i ocenić, czy warto pozwolić sobie na emocje. Wieczorem, po ciężkim dniu, gdzieś tam jednak zupełnie nieświadomie lęk wypełza zza tej solidnej fasady, wkradając się do każdej kolejnej myśli, nawet jeśli z pozoru była ona niezwykle niewinna...
Nie ma ludzi ze skały, nie wszystko można objąć chłodnym spojrzeniem...
Gdzieś tam, daleko w świecie, istnieje niewielkie miasteczko. Zaprasza dobrymi wspomnieniami i niewielką liczbą mieszkańców. Idealne miejsce, aby zacząć wszystko od nowa, aby ukryć na zawsze swoje tajemnice.
„Wybrałem jedyne miejsce na świecie, które udało mi się polubić, a tymczasem okazuje się, że wpadam prosto w pułapkę. Wciąga mnie zagadka o wiele mroczniejsza od wszystkiego, co kiedykolwiek napisałem, bo prawdziwa.”
Małe dzieci wierzą, że zamykając oczy przestają być widoczne dla otoczenia. Bardzo podobnie jest w „Miasteczku Nonstead”. Zamykasz powieki i starasz się zapomnieć o tym, co widziałeś lub słyszałeś od znajomych. Mówią, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, tylko czasami potrzeba na to zdecydowanie więcej czasu. Co jednak, jeśli trzeba zaakceptować snujące się między ludźmi zło? Nie sposób go nazwać, ująć w konkretną formę. Ma wiele postaci, jest sprytne i wymyka się każdemu, kto tylko stara się je ująć w ryzy. Radio samoistnie puszczające dziwne audycje, dziecko porozumiewające się z kimś, kogo nie można zobaczyć, czy stara chata, której żadnym sposobem nie można zmieść z powierzchni ziemi to tylko pojedyncze pomruki zła.
Nowych traktuje w szczególnie okrutny sposób, a przecież ledwie tu przybyliśmy....
„Miasteczko Nonstead” to teoretycznie nie moja bajka. Kocham powieści historyczne, najchętniej napisane piękną i elokwentną polszczyzną. Marcin Mortka używa dosadnego języka, w dodatku odnosi się do spraw balansujących na pograniczu rzeczywistości.
A jednak między mną, a tą powieścią już od pierwszych stron powstała prawdziwa chemia. Autor jest jak magik, który jednym pstryknięciem potrafi pozbawić cię dotychczasowych przekonań czytelniczych.
„Czasami patrzę na domy stojące na tej ulicy i zadaję sobie pytanie, kim są mieszkający w nich ludzie. Znam ich z imion i nazwisk, rzecz jasna, wiem, czym się zajmują, uczę nawet ich dzieci, ale... nie wiem, kim są naprawdę. I za każdym razem, gdy sobie to uświadamiam, ogarnia mnie lęk”
Ta powieść to suma wszystkich obaw i lęków, które zostały zebrane w jedną całość. Niepokorna, świetnie napisana - prawdziwa radość z kontaktu z literaturą. Iluzoryczna, wciągająca historia, która pochłania bez reszty.
Komentarze
Prześlij komentarz