
Nie miałam ochoty na przeczytanie tej książki, jednak moja ulubiona pani
bibliotekarka dołożyła ją do czekającego na mnie stosiku. Kiedy
przeczytałam już wszystko co było w planach, zostało tylko to
nieszczęsne "We wspólnym rytmie". Nie spodobała mi się już okładka, więc
byłam kiepsko nastawiona. Po kilkunastu stronach zachwyt także na mnie
nie spłynął. Odłożyłam i przeczytałam inną książkę. Później dałam
jeszcze jedną szansę Jojo Moyes. Tym razem przeczytałam do końca, nie robiąc już znaczących przerw.
Zastanawiam się dlaczego ta historia mnie nie porwała. Teoretycznie
powinno być idealnie: skrzywdzone przez los dziecko, para uwikłana w
liczne problemy małżeńskie i pasja, która ważniejsza jest niż wszystko
inne na świecie.
Ponad pięćset stron przygniotło mnie jednak znacząco i zamiast relaksu
odczuwałam coraz to większe zmęczenie i irytację niemocą dorosłych
bohaterów. Nie potrafiłam znaleźć w sobie wspólnego mianownika, który
wplątałby mnie w emocje przeżywane przez skłóconych małżonków. Jestem
pewna, że wiele osób lubi takie długie analizy rozkładu pożycia
małżonków, ja jednak do nich zdecydowanie nie należę, a już w pewnością
nie wtedy, kiedy wszystko okraszone jest tak dużym ładunkiem
emocji.Rozmytych i mało wyraźnych. To nie dla mnie. Zdecydowanie
bardziej preferuję chłodną analizę i konkretnie rozwiązania.
W przyszłości nie planuję powrotu do autorki.
Komentarze
Prześlij komentarz